poniedziałek, 11 listopada 2013

Moja liczna rodzina

Tonton Pierrot będzie miał 70-te urodziny. Gérard, którego urodziny były w zeszłym tygodniu, powiedział, że będzie obchodził je razem. W sobotę wstał przed świtem, przyjechał z Normandii. Wyskoczył na parę dni z psem, zabezpieczyć na zimę, bo tam wichura coś połamała. Ja, że źle znoszę deszcz i zimno, zostałam w domu na kompie. Teraz wrócili, wykąpał psa, przebrał się i zaczynają mnie budzić. Dopiero 9-ta! Za wcześnie dla mnie.
Papieros, kawa, jedziemy, wykąpany pies na tę okazję nosi elegancką obrożę z łańcuszka nie kolczatkę. Po drodze w Auchanie kupujemy dwa torty (jeden to ten słynny foret noire obowiązkowy na każdych urodzinach), wina, piwo.
 W Montreuil znajdujemy miejsce na parkingu, nawet w soboty bezpłatnym (bo zapomniałam w domu kartę do płacenia w parkometrach).
 Aż mi się ciepło zrobiło na sercu, gdy zobaczyłam Tonton Pierra: dobroduszny, serdecznie uśmiechnięty i nic się nie zmienił. Za to Josiane jest schorowaną wychudłą białosiwą staruszką. Ona zawsze narzekała na zdrowie, a teraz też coś jej było, miała robioną kolonoskopię, nie może nic jeść itp.
 Wszyscy się witają i obcałowują. Ta olbrzymia szafa w rogu stołu to ich syn Lorraine. Wyglądem zakasuje każdego wykidajłę. Jego dzieci, którym obcałowuję główki, to Theo, Enzo ( czy Elzo?) i długowłosa blondyneczka May. Włoski ma liche i proste, ale blond, więc się zachwycamy. Ten drugi olbrzym mile uśmiechnięty i ogolony na łyso to jego brat Philippe. (Pamiętam ich, gdy byli dorosłymi kuzynami małego Xaviera.) Ich żony, obie strasznie otyłe, noszą imiona Sabrina i Michèle.
Jest Xavier z Letycją i dziećmi, całuję Manon i okrągłą główkę Neo. A co to za dziewczynka, co podchodzi teraz? To Elza? Ja jej nie poznałam! Mała, drobniutka i chuda, i oczko jej zezuje. Mając 16 lat zanosiła się na mocną, grubą babę jak jej matka. Co się stało z dzieckiem?
W domu jest pies Josiany, mały, wzięty ze schroniska. Ostrowłosy, czarny, foksterrier mu się domieszał do rodziny. Na widok naszej zanosi się jazgotliwym ujadaniem. Te małe pieski są nerwowe i histeryczne. Całe życie przerażone, że każdy większy pies może je pożreć. Naszego labradora prawie nie słyszymy głosu. Tylko na terenie, gdy ktoś przechodzi obok, wtedy szczeka. A teraz psie ujadanie zagłusza rozmowy.  Ale nikomu to nie przeszkadza. Nasza niezrażona, serdeczna, zaprasza do zabawy, pokazuje brzuszek, jest uległa i przyjacielska, i w końcu jazgot ucicha.

 Z pokoju przez kuchenkę jest wyjście na taras. Z pokoju też, ale teraz okna do samej ziemi są zamknięte i zastawione stołem. Wychodzę tam zapalić, śmiecić nie wypada, więc pusta puszka po piwie zrobi za popielniczkę.
Piękny widok w dole: strzyżone żywopłoty, przejścia, ławeczki. Blok tonie w zieleni, dwa kroki od centrum a spokój i cisza. Na końcu wysokie drzewa zasłaniają ulicę. Obok mnie mężczyźni podają sobie z dołu dodatkowe ławeczki, przestawiają długi stół na ukos – i wszyscy się zmieszczą.  Pod oknem dostawiony okrągły stół dla dzieci – niech kuzynostwo się zapozna, obwącha, polubi. To ważne.
Liczę: przy stole sześcioro w wieku od 5 do 12, dwoje najmłodszych (Lylo i Milad) jeszcze na kolanach matek – młode pokolenie rośnie.
Na stołach pojawiają się różne czipsy, sok i coca-cola do wyboru. Także dorośli odkorkowują różne butelki: jest whisky (nie ma powodzenia), za to pastis tak i różne dobre wina.
 Przybywa François z żoną z rasy bogiń greckich. Adżia nie zdaje sobie sprawy czym jest, nosi czarną mini spódniczkę i czerwone szpilki. Ale wysoka, bujna, w czerwieni i w czerni, piękna twarz, żywa uprzejma mimika, wspaniała chmura jasnoszatynowych loków. Przy niej Mylad i Anis. Najmłodsze bliźnięta jeszcze zostały w domu pod opieką dwóch siostrzenic. Dobrze jest mieć rodzinę.
Na stole pojawiają się półmiski crudités jako entrée. Przy mnie polskie czerwone buraczki (prawie
nigdy ich nie jadam we Francji) wymieszane z pomidorami na ogórkach i otoczone białymi jajeczkami przepiórek na twardo. Na dziecięcym stole były plastry wędzonej szynki – I Elsa pilnuje Anisa, żeby tego nie ruszał. (Ma przestrzegać nakazów Koranu. Ale na innych urodzinach, matki Gérarda, gdy jechaliśmy daleko w stronę Bretanii, widziałam w rodzinie i skośne oczy Wietnamczyka i sznureczek buddyjski, co jeszcze bardziej egzotyczne.) Elsa jest bardzo zaprzyjaźniona z dziećmi Françoisa – bezceremonialnie wpychają jej się na ręce i kolana.
Teraz na stole lądują jarzyny na ciepło (zielona fasolka i osobno gotowane kartofle z marchewką i navet (rodzaj białej delikatnej rzepki)) i wspaniały gigot barani. Kości i tłuszcz dostały psy pod stołem.

 Rodzina zajada, gada, odkorkowują nowe butelki wina. Rozmawiają o swoich samochodach, o punktach, ile tam komu na prawie jazdy zostało (dwóch młodszych straciło wszystkie i będą powtarzać, co upierdol.) Nikt się nie spieszy, nie jesteśmy ściśnięci przy stole. Wychodzę z pieskiem (niedobrze, gdyby nabrudził w domu), potem na papierosa. 
Teraz sery z dobrym (podobno) winem, których nikt nie rusza. Przysiadam się do Adżi, potem na tarasie Philippe pyta o naszego psa. Pamięta Idę, potem Gérard miał jej córkę Pepettę, która w zeszłym roku umarła. Ze starości i Gérard był bardzo nieszczęśliwy. Wobec tego Xavier szybko, może w miesiąc, znalazł mu szczeniaka przez internet. Wykapana Pepetka! Nosi jej imię i uważamy ją czy to za nią samą czy to za jej córkę. To był najlepszy prezent, a Gérard ją kocha jak w Harry Potterze Hagrid kochał swojego smoka. Philippe kiwa głową, że rozumie. Pyta, czy pamiętam Nestora.
- Tylko z opowiadań Gérarda. Gdy mnie poznał, już go nie było.

Wracamy do towarzystwa (na tarasie trochę pada.) Dzieci bawią się po domu w chowanego. Nawet mała Lylo dzielnie sama wdrapuje się po schodach.Pod stołem jest olbrzymi bokser. To Elzy! Pokazywała jego zdjęcia na komórce, widocznie pies przedtem czekał w samochodzie. Olbrzym wielkości rotweillera, waży 42 kg. Nasza Pepetka zachwycona (pieska Josiane wycofano) a bokser wskakuje na nią i próbuje ją pokryć. Elza go odciąga.
- Nie szkodzi – mówię. – Nasza w tej chwili nie ma cieczki.
- Kastrowany – mówi Elza.
Wynika dyskusja, uzasadnienie, bo co zrobić ze szczeniakami? Oddać do schroniska? Dzieci pamiętają z dzieciństwa trudności z rozdawaniem szczeniaków. A drugi miot Idy Gérard po prostu utopił, co straumatyzowało i mnie i dzieci.

Na stół wjeżdżają torty, ogromne, na zamówienie, największy ze świeczkami. Tonton Pierrot zdmuchuje, oklaski, rozpakowywanie prezentów. Od Adżi dostał komplet ciężkich kielichów z czeskiego kryształu. Wielkie i ciężkie jak do wody, nie do wina. Adżia się tłumaczy, że zrozumiała, że chodzi o rocznicę ślubu. Któryś z synów ofiarował wiertarkę Bosha w ciężkiej walizce (narzędzia w prezencie to w rodzinie częste). Były jakieś czekolady. W sumie ze strony prezentów nic nadzwyczajnego, ale jako rodzinne spotkanie, impreza była bardzo udana. To ciepło, życzliwość, serdeczność aż mnie zalewała. Ja z mojej rodziny tego nie pamiętam.

Delikatność, żadnej niedyskrecji.
- Dawno cię nie widzieliśmy – zauważył tonton Pierrot po przywitaniu. I tyle. Ani słowa więcej, że na 9 czy 10 lat się zmyłam. 
Także przy pożegnaniu:
- Ale zobaczymy się jeszcze? – pyta Josiane.
- Dziękuję, że mnie zaprosiłaś
.Ja kocham tę rodzinę! To uczucie nowe i zaskakujące. Na widok tonton Pierrota aż ciepło mi się zrobiło na sercu.Takiej serdecznosci w mojej rodzinie nie pamietam.

Teraz Adżia się żegna, bo jednak bliźnięta. Zabiera z sobą dwóch chłopców, François zostaje. Dostaje olbrzymią paczkę z kawałkami tortów, druga taka będzie dla Xaviera i Letycji. I ja dostałam spory kawał dla mnie i dla Gérarda, na talerzyku który obiecałam, że przez Gérarda oddam, ale wychodząc z garażu go stłukłam.

Pod stołem olbrzymi bokser i piesek Josiane liżą naszej suce genitalia. Franois wybucha głośnym śmiechem, ja za nim.Opowiadam Françoisowi jak sjamska angorska kotka wyskoczyła przez okno. On mi pokazuje na komórce rybki, które teraz hoduje.
 Przy stole mężczyźni popijają dalej. Xavier z Letycją nie tkną alkoholu, ja też już nie muszę, François – bardzo umiarkowanie, ale starsze pokolenie sobie nie żałuje.
Dzieciom dano laptopa z jakimś filmem, młodsze śpią na kanapie przemieszane z psami i z kupą kurtek. 
Lorraine, już 41 lat i ojciec trojga dzieci, zmiął butelkę po wodzie mineralnej, padł na kolana, drugi koniec podaje bokserowi i się szarpią. Wygrał bokser. Lorraine podnosi się i trzyma się za szczękę – jeden ząb mu się kiwa, czy obruszony, czy był złamany w dzieciństwie i doprawiony – rodzina wybucha śmiechem.

Przy stole dzieci Gérarda pokazują sobie nawzajem swoje tatuaże. Dwaj synowie jak byki mają okręgi na grubych ramionach, ale Elza też! Całe prawe ramię! Biedne dziecko, nie będzie mogła się pokazać w sukni!  Także na lewej dłoni wdłuż środkowego palca. I uczesanie dziwne, i głos agresywny męskiej lesby... Biedne dziecko, ktoś zły urok na nią rzucił. (Przeprowadziła się w zeszłym roku i chyba rozstała ze swoją piękną Arabką. Ale na ten temat rodzina jest dyskretna.)
Teraz Elza siedzi z François a ja patrzę. To podobieństwo rodzinne między nimi. Gérard mi tłumaczył: po ojcu Włochu i matce z Normandii (tam się osiedlali Wikingowie) część rodziny jest czarna, a część blondyni. Xavier jest blond a mlodsi oboje czarni. Elza ma twarz włoskiej madonny a François z tymi wymyślnymi baczkami to Casanowa z przedmieścia. Tylko co to za zezujące oczko?
Jak była mała, to tego nie miała. We Włoszech by powiedziano na to, że ma "złe oko", czarownica.
W domu pytam Gérarda.
- Ma trochę strabizmu, jak się zmęczy. Po pracy tutaj przyszła.
(A czy ja nie widziałam podobnego oczka na zdjęciu jej stryja Georga, który zginął w Algerii? Taka sama cecha rodzinna jak skrzywiony ząbek u tonton Pierrota i Xaviera. I obaj już sobie to sztucznie u dentysty naprawili.)

Xavier z Letycją też zaczynają się zbierać – mają ze 200 km do domu. Synowie Gérarda się niepokoją – ojciec jest pijany, kto go odwiezie?  François się oferuje, a Elza proponuje, żeby się przespał u niej. Ale Gérard dziękuje, sam wróci (choć sugerował, że to ja poprowadzę. Tylko nie mam przy sobie prawa jazdy, i już z 10 lat nie prowadzę, i ruch podparyski to już nie na moje nerwy.) Gérard będzie prowadził a ja popilotuję.Ruch, mimo że już ciemno, taki, że stoimy na każdych światłach, więc szybkość niewielka. Trochę płynniej zrobiło się dopiero za Chelles. Gérard zna drogę na pamięć więc jakoś dojechaliśmy.
W domu polecił mi zadzwonić do Josiane, że dojechaliśmy zdrowo i cało (dla niego zadzwonić było już zbyt skomplikowane), położył się i zasnął. Pies też, obok niego, był całym dniem tak zmęczony, że nawet nie prosił o wyprowadzenie.
Na drugi dzień, gdy Xavier pyta jak dojechaliśmy, Gérard palnął:
- Nie złapali mnie . – I się zaśmiał. 

piątek, 1 listopada 2013

Manipulacja!

Od paru dni na pół monitora wyskakuje wskakuje mi obrazek. Najpierw myślałam, że to jakaś reklama.  Na nim czworo bezrobotnych, lecz jeszcze w sile wieku, jeszcze mogą znaleźć zatrudnienie, z plakietkami:
"Pomyśl, zanim zaczniesz wiercić"
"Więcej miejsc pracy, więcej możliwości"
"Chroń naszą ziemię i wodę"
"Nowe miejsca pracy to przyszłość"

O co tu chodzi? Protesty przeciw wierceniom? ("Pomyśl, zanim zaczniesz wiercić" i
"Chroń naszą ziemię i wodę" ) czy wprost przeciwnie, sugestia, że aktualni bezrobotni (ostatnia pani z dzieckiem na ramionach, jeśli mamusia nie znajdzie pracy, to dziecko będzie głodne!) – zostaną zatrudnieni i wszystko dobrze się skończy? (Plakietki: "Więcej miejsc pracy, więcej możliwości"
i "Nowe miejsca pracy to przyszłość")

Ale praca pracy nie równa. Są prace dla powszechnego dobra a tu nędznie płatną pracę da firma, co sama chce się wzbogacić, wbrew dobru ogólnemu. Pozostawi po sobie krajobraz księżycowy, odwodnienie i zatrute wody głębinowe. Wystarczy popatrzeć na YT, jak wyglądało poszukiwanie i wydobywanie gazu łupkowego w Stanach. Okoliczni rolnicy musieli się wyprowadzić. Nawet nie wiem, czy udało im się sprzedać ziemię, bo ta, bezużyteczna dla rolnictwa, straciła w cenie. 

I teraz pojawia się  drukowane ogłoszenie:

CHEVRON PRZYWIĄZUJE WIELKĄ  WAGĘ DO BEZPIECZEŃSTWA I OCHRONY ŚRODOWISKA PRZY KAŻDYM ODWIERCIE – to piękny slogan, ale który nic nie znaczy. Robotnik może być w kasku, ale jego działalność niszczy środowisko.
A konkretnie jak wielką? Jakie odszkodowanie za zniszczony krajobraz, równowagę wodną, zaniknięcie gatunków?  Czy wyrówna to trochę pieniędzy? I komu? 

ZOBACZ JAK PRACUJEMY – reklamówka zadowolonych pracowników

CHEVRON WYTWARZA ENERGIĘ I TWORZY NOWE MIEJSCA PRACY W EUROPIE JUZ OD 60 LAT – i wielka ich zasługa, dobroczyńcy ludzkości, bo wytwarzają miejsca pracy! Lecz pracują tam najemni robotnicy a oni na nich się bogacą.
ZOBACZ JAK PRACUJEMY

i konkluzja:

ZGADZAMY SIĘ

Manipulacja!  Zabroniono kiedyś reklamy podprogowej, to teraz przez internet, niby że reklama, której się nie czyta, najwyżej kątem oka – włazi taki czy inny tekst na podobnej zasadzie. Nie przeczytam, świadomie nie zwrócę uwagi, ale w podświadomość ( i w przekonania) mi wpadnie. I potem mogę zadziałać, głosować czy wypowiadać się według narzuconej sugestii. 
Ludzie, uważajcie!

Pamiętam czasy, gdy internet był jeszcze bez reklam. Rozmawiali ze sobą lub na czatach ludzie inteligentni (co drugi pracował w informatyce). Potem przyszła TEPSA, komputery staniały i internet został zalany młodzieżą z Neostrady, co nie potrafi napisać ortograficznie pełnego zdania. Dla nich wymyślono pismo obrazkowe – ikonki. ( Wkrótce czat na internecie będzie dostępny nawet dla analfabetów. )
No i tu właśnie mamy pierwszy przykład, jak się steruje takim bezmyślnym tłumem.


Mam jechać do Polski

Od dwóch dni wiatr, że nic tylko na miotle latać. Ciepło, można jeszcze w krótkich rękawkach. Niebo niebieskie, chmurki białe, prawdziwe, z pary wodnej. Tych ciężkich i brudnych z chemitrailsów najwyżej 1/4. Trawniki w drodze do przystanku (wybieg naszych piesków) białe od stokrotek. Kilka ostatnich mleczy, jastrzębce przekwitły i znikły. Większość roślin ma swój sezon.
Mam jechać do Polski, ale nie chce mi się i zwlekam. Przed zaduszkami na pewno będą zapchane autobusy. Miło byłoby w Polsce zanieść świeczki. O grób matki kuzynka zadba, ale moje kochane babcie? Jeśli pojadę na początku miesiąca, to też zdążę...
Tu będzie Halloween, dzieciom z bloku trzeba kupić parę kilogramów cukierków. Potem urodziny tonton Pierrot'a, na które zaprasza. Bardzo go lubię i dawno ich nie widziałam. Gerard też będzie miał i chce je obchodzić razem. (To chętnie opuszczę, za dużo ludzi.)
Jestem cała w nerwach z tego wiatru, a robię się wredna, że sama z sobą nie mogę wytrzymać. (Mistral w Marsylii też tak na ludzi działał.)
 - Pies śmierdzi!
- Nie bardziej niż zwykle – mówi Gérard. – Normalny zapach psa.
Nieprawda. Jedzie mu z lewego ucha. Weterynarz mu po zakropleniu wycierał watą, a Gerard zakroplił i nie wytarł. Pies łazi z zatkanymi uszami, wytrząsa się i cuchnie. I nie bardzo pozwala się dotknąć.
Poza tym ma parchy.
- Nasz pies sparszywiał – mówię do Gérarda. – Mamy parszywego psa.
Drapał się na potęgę, zaglądam – a tam pełno pryszczy. O cholera!  Mnie też coś pogryzło ostatnim razem w Normandii. Na szczęście przeszło po prysznicu i wytarciu się spirytusem. Sezon kleszczy minął, a teraz są  podobno jakieś "aouty" (sierpniówki) co się trzymają w wysokich trawach. Gryzie gdzie skóra najdelikatniejsza, włazi w pachy i w pachwiny. Mi przeszło, a psa nie wykąpaliśmy. No to psa pod prysznic a potem smarujemy. Ja optuję za spirytusem, i kupiłam jeszcze dwa opakowania, Gérard radzi betaminę. Nieco przechodzi, choć pies się drapie nadal.  
Wszystko mnie dziś denerwuje. (28/10/2013)


Nie chcę mi się jechać. 6-tego mam samolot za 30 euro (w środy i niedziele lata do Poznania). Autobus jest co dzień, za jakieś 70 euro i jedzie 20 godzin. A ja nie mogę się zdecydować. 

piątek, 25 października 2013

Kurt Gödel ( 1906-1978) i jego matematyczny dowód istnienia Boga

Na salonie24.pl  ADAMOSX przedstawia swoją hipotezę, "że czas jakiego doświadczamy jest wynikiem zniekształecenia hiperprzestrzeni do postaci 3-ój wymiarowej. Animacje poniżej przedstawiają takie zniekształcenie ale w odniesieniu do modelu przestrzeni 2D, tzn. euklidesowa przestrzeń 3D zostaje zniekształcona do postaci 2D. 
animacja 1 
animacja 2
Można spróbować sobie wyobrazić analogicznie przebiegające zniekształcenie hiperprzestrzeni 4D do postaci 3D (do postaci "naszej" trójwymiarowej przestrzeni). Proszę zwrócić uwagę na wymiar 3-ci walca (animacja 2) - jak przekształca się w "widmo" podobnie jak przestrzenie 2D, które tworzą ten walec (nieskończenie wiele kół rozmieszczonych wzdłuż trzeciego wymiaru). Takie przekształcenia to wg mnie ogólna geometryczna interpretacja przekształceń całkowych - a stąd już nie daleko do interpretacji czasu jako wyniku odwrotnego przekształcenia całkowego, które moim zdaniem (oczywiście to hipoteza "bardzo robocza" ) "zachodzi" w naszej świadomości. Konkluzja (oczywiście jako równie robocza hipoteza): istnieje tylko zniekształcona w określony sposób hiperprzestrzeń, a to co doświadczamy jako czas jest wynikiem interpretacji takiej "zagmatwanej" geometrii przestrzeni przez naszą świadomość. "
 Mi się podoba konkluzja ADAMOSX:
Czas (nasz, ludzki, odbiór czasu) bylby wynikiem ograniczenia do 3D naszej świadomości. (Przestrzeń także odbieramy w 3D.)  Ekstrapolując: świadomość bez tego ograniczenia do 3D (nazywamy ją roboczo Bogiem)  odbiera czas całościowo ("Bóg jest wieczny", "Bóg poza czasem", "jestem stwórcą czasu" – jakiś Psalm,  "samsara jest zanurzona w czasie, (umysł) Buddy jest poza, także Dharma" – buddyjskie). Człowiek w momentach rozszerzenia świadomości (doświadczenie mistyczne) jednoczy się czy to z Bogiem czy to ze Świadomością Kosmiczną a przestaje ograniczać się do własnego ciała. (Początkowo w momentach, po przetrenowaniu można i na dłużej.) W każdym razie zachodzi tu także subiektywne wrażenie znalezienia się "poza czasem" (lub poza przestrzenią). Mistyka "naturalna", źródło i cel wszystkich religii. 
Biblia mówi, że "jesteśmy stworzeni na podobieństwo". Po takim doświadczeniu lepsze będzie wyrażenie "jestem fraktalem Boga". (W czasach Biblii nie znano rachunku różniczkowego więc brak było adekwatnych pojęć.)  W mistyce hinduskiej i buddyjskiej (Zen) mówi się o oświeceniu jako anamnezie: przypomnij sobie czy odkryj, co było i czym byłeś zawsze. (Prawdopodobnie o to samo chodziło w misteriach egipskich i greckich.)
Ale dlaczego ADAMOSX chce do tego dodawać matematykę? 
Niedawno sprawiłam sobie "Le beau Livre des Maths" Clifforda A. Pickovera (tytuł oryginału: The Math Book: From Pythagoras to the 57th dimension, 250 milestones in the history of math – 2009) . Bogato ilustrowany piękny album. Tam na stronie o Kurcie Gödlu (1906-1978), po omówieniu jego teorii o niekompletności asjomatów,  parę linijek, o czym nic nie wiedziałam:
"En 1970, la preuve mathématique par Gödel de l'existence de Dieu commença à circuler parmi ses collègues. La preuve faisait à peine une page et provoqua un certain tumulte. Vers la fin de sa vie, Gödel devint paranoïaque et prétendait qu'on voulait l'empoisonner. Il cessa de s'alimenter et mourut en 1978. "
(W 1970 wśrod kolegów Gödla zaczął krążyć jego dowód na istnienie Boga. Zawierał ledwo jedną stronę i wywołal pewne zamieszanie.  Pod koniec życia Godel dostał paranoi i utrzymywał, że chcą go otruć. Przestał się odżywiać i zmarł w 1978. )
Otóż o teorii Gödla słyszałam, ale o jego matematycznym dowodzie na istnienie Boga – nie. Zaczynam być ciekawa. Czy ktoś go zna? 


Nazajutrz się doinformowałam. Owszem, jest co nieco na necie.
Ontologiczny dowód Gödla z ograniczoną redukcją modalności
Przegląd Filozoficzny Nowa Seria
R. 21: 2012, Nr 3 (83), ISSN 12301493
DOI: 10.2478/v10271-012-0061-y
Logika
Streszczenie
"Prezentowane rozważania są efektem poszukiwania możliwie słabej podstawy formalnej dla modalnej wersji ontologicznego argumentu na konieczne istnienie Boga, naszkicowanego przez K. Gödla. Dotychczasowe modalne rekonstrukcje notatki Gödla Ontologischer Beweis (1970) najczęściej opierają argumentację Gödla na różnych kwantyfikatorowych rozszerzeniach logiki modalnej S5 lub B. System S5, jako podstawa formalna zamierzona przez samego autora, umożliwia określoną konstrukcję argumentu ontologicznego, jednak z drugiej strony ten sposób rozumienia modalności może być uważany także za źródło słabości opartej na nim teorii Absolutu redukcja modalności S5 (i B) może dawać okazję do formułowania krytyki w stylu Gaunilona.
Standardowe rozszerzenie S5 lub B do logiki kwantyfikatorowej jest uwikłane w dalsze komplikacje: w odpowiednio rozbudowanej standardowej semantyce światów możliwych rozstrzyga się, że modele tych logik mają stałe uniwersum indywiduów. Tymczasem to rozstrzygnięcie nie ma związku z zasadniczym problemem rozważanym w formalizmie Gödla. W proponowanej wersji argumentu Gödla ograniczam redukcję modalności S5 do wybranego specyficznego kontekstu dotyczącego istnienia Absolutu. Logiką, która pozwala zachować konstrukcję argumentacji Gödla, okazuje się system S4. Otrzymaną teorię wiążę z semantyką światów możliwych z możliwie zmiennymi uniwersami.
Istnienie indywiduów wyrażam za pomocą kwantyfikatora interpretowanego aktualistycznie, bez użycia pierwotnego predykatu istnienia."
IMHO z tego laik niewiele zrozumie. ("Przeintelektualizowane".)

"Motywy filozoficzne w twórczosci Kurta Gödla", w pdf  to już przystępniejsze, a w

2a°- Semina _Scientiarum Nr 3/2004  cale seminarium (w pdf) studentów na ten temat.

 Wynotowałam także co ciekawsze wypowiedzi wokół tematu: 
Nick amerrozzo na forum filmweb.pl :
"Na koniec dwie ciekawe sprawy. Otóż wielki umysł Kurt Godel skonstruował ciekawą wersję dowodu ontologicznego. Uprzedził jednak świat, że choć stworzył dowód na istnienie Boga, nie ma zamiaru uwierzyć we własne wnioski. On tylko sprawdzał się intelektualnie. Jeśli jesteście w stanie zrozumieć ten dowód (ja nie jestem), możecie spróbować go obalić (ponoć nikomu się to nie udało, ale ja tam nie wiem, bo nie zgłębiałem tematu).

No i ostatnia sprawa: Pomińmy na chwilę wiarę w Boga. Moim zdaniem ateiści również wierzą, ale w naukę. Różnica między ateistami a teistami jest taka, że ci drudzy uczciwie przyznają, że to wiara (wprawdzie uznawana jako pewnik, ale jednak wiara), ateiści natomiast są przekonani o tym, że nie wyznają żadnej wiary. Wierzą jednak w "Pana nad Lukami", tj. wierzą, że każda dzisiejsza niewiadoma w przyszłości zostanie rozwiązana. Jednak już Berlinski zauważył, że np. im bardziej rozwija się fizyka, tym produkuje więcej anomalii, a każda z nich jest coraz trudniejsza do rozwiązania. A więc doświadczenie uczy, że niewiadomych będzie coraz więcej, a nie coraz mniej. Poza tym mam takie pytanie: co sprawia, że elektrony zachowują się zgodnie z prawami fizyki? Berlinski wskazuje na trzy odpowiedzi: logika, nic, Bóg. Powołując się na Newtona zauważa, że prawa przyrody nie są prawami logiki ani też nie są podobne do praw logiki. Odpowiedź, że to "nic" powoduje, że elektrony zachowują się zgodnie z prawami fizyki jest niezbyt satysfakcjonująca intelektualnie. Pozostaje Bóg jako Intelektualny Stwórca. Nie jest to wprawdzie mocny dowód na istnienie Boga, ale jedna rzecz zostaje tu uświadomiona: Bóg jest wciąż możliwą alternatywą, możliwym rozwiązaniem. Ateizm jest więc postawą nienaukową tak jak każda inna wiara.

Wczoraj przedstawiłem to pytanie innej osobie i tamta osoba stwierdziła: odpowiedź, że Bóg kontroluje elektrony sprawia, że nie zgłębiamy się głębiej w temat. LOL Przecież to odpowiedź, że prawa natury są, jakie są, sprawia, że chwyta nas gnuśność, no bo skoro jest, jak jest, to co tu dalej drążyć. A w przypadku Boga zawsze możemy się dowiedzieć, w jaki sposób to robi.

Tyle. Pozdro wszyscy. Bez spięć. Nauka i wiara w Boga nie stoją we wzajemnej opozycji. Ateizm jest rodzajem wiary. Tyle chciałem zakomunikować. Zastrzegam, że w powyższej wypowiedzi mogłem się w czymś pomylić, w końcu nie jestem nieomylny i pisałem wszystko na szybko, mógłbym wprawdzie przygotować się do tego tematu lepiej, ale i teraz wyszło całkiem długo. Dyskutantów proszę o dystans."

I z forum prawda2:
"Ateiści to ludzie bardzo wierzący. Wierzą, że Boga nie ma."

Dalej temat się rozpływa, przechodzi w kłótnie ateistów z wierzącymi i odwrotnie, a o Gödlu już się nie wspomina.

Jednak powtarza się opinia, że Gödel sformalizował matematycznie dowód św. Anzelma, a ten  zawsze mnie cieszył wdziękiem, prostotą i elegancją.  Dziękuję. Mi wystarczy. (Matematyki tu nie potrzebuję.)

Dowód św. Anzelma (słowami):
"Bóg to istota najdoskonalsza, jaką możemy sobie wyobrazić. Gdyby nie istniał, do doskonałości brakowałoby mu istnienia. A więc – istnieje.

Wydaje się mi teraz (30/10/2013) że (dowód matematyczny Gödla) to ciekawostka matematyczna bez większego znaczenia: 
1° wierzący dowodu nie potrzebują – "wiara" znajduje się poza intelektem, "credo, quia absurdum est!" (św. Tomasz z Akwinu? św. Augustyn?) – czyli wiara należy do naszych mozliwości duchowych a nie intelektualnych. (Tylko człowiek ma zdolność do transcendencji.) 
2° "niewierzących" suchy dowód matematyczny nie przekona, nawet się nie zainteresują 

3° wobec tego może służyć tylko do zatkania dzioba tym "wojującym ateistom, którzy wierzą, że Boga nie ma". 


czwartek, 24 października 2013

Bez paniki – wszyscy zginiemy

Tytuł japońskiego fimu na YT (Do Not Panic - You Will All Die - Cesium 137 http://www.youtube.com/watch?v=X3KNq-PtJZ4 ).  Doinformowałam się po dyskusji na salonie24.pl  (Odrzucanie rzeczywistości japoński letarg - http://gruenefee.salon24.pl/539685,odrzucanie-rzeczywistosci-czyli-japonski-letarg#comment_8246838 . )
..." Następstwa dotkną nie tylko Japonię, ale całą półkulę północną. Czernobyl był 1000 km od Niemiec, a eksperci zapewniali, że zdrowie ludzi nie jest zagrożone. Wyszło inaczej- na świat przyszło więcej niepełnosprawnych dzieci, większa umieralność noworodków, wzrosły przypadki syndromu Downa i białaczki. W okolicach Czernobyla z powodu katastrofy nie urodziło się około miliona dziewczynek."...
W dyskusji :
..." Ciekawe ,że nie protestują najbliżsi sąsiedzi-Chiny, Korea...
- Może protestują, ale my o tym nie wiemy.
- W jakiś sposób koniec świata nastąpić musi. Może za naszego czasu, a może nie. Jeśli zagrożenie jest realne, to nie sądzę, żeby inne ważne nacje pozwoliły Japończykom chować głowę w piasek. Natomiast my, oczywiście, nie o wszystkim będziemy wiedzieć. Zresztą słusznie, w sumie.(...) Werzę, że świat nie stracił jeszcze rozsądku i nie będzie się bezczynnie przyglądał jak głupieją Japończycy.
- Ja też cały czas odnosiłem wrażenie, że wszystko jest pod kontrolą i promieniowanie w prawdzie występuje, ale nie jest szkodliwe.
Ten stary tekst Einego, który przywołuje Beretka, czytałem na bieżąco już dawno - wzbudził mój lekki niepokój, lecz prof. Rafał Broda wszystkich uspokajał.
A teraz twój tekst i Zbyszka.
Zaczynam się bać!
- Zasadniczo nie miałem złudzeń, że tam jest ok. Oczywiste, że nie jest, tak jak nie było z Czernobylem. Nie dziwi mnie też absolutnie, że Japończycy są okłamywani (nas też okłamywano). Ale nie wierzę, że Rosja, Chiny, USA wiedzą o tym (a wiedzą) i nic nie robią. Natomiast robią to tak, że my o tym się (w szczegółach przynajmniej) nie dowiemy. Być może te informacje, są właśnie elementem tego "robienia". Popatrzymy, zobaczymy. Jeśli coś się zacznie dziać w tej sprawie, będzie to znaczyło, że problem nie jest lokalny. Samym Japończykom świat pozwoliłby mrzeć w nieświadomości.
Moja wypowiedź:
Nina2: - Nam też pozwala się umrzeć w nieświadomości. Skoro jeden z najbogatszych krajów na świecie pozostawił swoich obywateli pod promieniowaniem? Lobby atomowe czy wielki kapitał od razu ocenzurowało wszelkie informacje. Przez trzy miesiące nawet udało się ukryć, że nastąpił tam wybuch atomowy. Dane z międzynarodowych stacji mierzące poziom promieniowania na świecie zostały natychmiast utajnione – tylko do wiadomości rządów. Tylko Austria i Norwegia (Instytut Meteorologiczny) przekazywały nieco wiadomości. Nikt nie wie, jak tam dzisiaj wygląda sytuacja zdrowotna. 
O sytuacji w Tokio i panice nadawal (prywatnie) Alex from Tokyo na YT. Nic się w tym celu nie zrobi. Przesiedlić Tokio? Niemożliwe. Bogaci Japończycy wykupują całe dzielnice w Paryżu i najpewniej w innych światowych metropoliach. O biednych, jak zwykle, nikt nie dba. "
I koniec. Teraz się doinformowałam. Nawet łatwo, jest dużo tego na YT. Zbiornik reaktora n°4 nadal jest chłodzony wodą i co dzień 400 ton bardzo radioaktywnej wody spływa do Pacyfiku (radioaktywne łososie). (Przedtem magazynowano w metalowych pojemnikach – lecz ileż można? I metalowy pojemnik też wkrótce ulegnie erozji. Nikt nie wie, co z tym robić.) Ocean nie rozpuszcza równomiernie, lecz tam też zachodzi efekt "skóry leoparda" – miejscami prawie nic a miejscami bardzo radioaktywne prądy.
Sam zbiornik jest popękany, jego dno się obsunęło. Lecz bez chłodzenia te tony zgromadzonych radioaktywnych materiałów zapalą się i wybuchną. Może to być końcem Japonii, ludzkości a może i całego życia na Ziemi. Ambasador Japonii alarmuje (http://www.youtube.com/watch?v=EOxoV3Eaywk z7/12). Lecz nikt nie wie, co można w tej sprawie zrobić.
A skoro nic nie można zrobić, to po co alarmować? (Jak nie alarmuje się małych dzieci. Wiedzą  teoretycznie, że jesteśmy śmiertelni.) Dyskutant ZbigWie, co teraz "zaczyna się bać" , oszczędził sobie nieświadomością 2 lata temu wiele paniki, stresu i niepokoju. Ja ze strażnikami Fukushimy ( http://nina2.salon24.pl/333988,straznicy-fukushimy ) odbyliśmy wtedy żałobę po całej ziemi. "Medytacje na temat śmierci", prawidłowe. Czyżby się powiodły? Bo teraz wcale się nie boję. Już dawno czuję, że żyję na surplusie, nadwyżce, darowanym – i się tym bawię.
Siostra Małgorzata Chmielewska podała na swoim blogu nazwisko tego świętego, o którym wspominał mi ksiądz na katechiźmie (mówiąc o nim "dziecko"). Zapytany
- Co byś zrobił, gdybyś za godzinę miał umrzeć? – Odparl:
- Nic. Bawiłbym się dalej.
I była to prawidłowa odpowiedź. Chodziło o bycie stale przygotowanym na śmierć ("Memento mori" ) czy o zabawę?
Czy wszyscy tańczymy na Titanicu, który już tonie (porównanie Wojtka Tracewskiego) ? Czy w tej chwili status quo mojej wygodnej codzienności zależy od stanu zmurszałej cieknącej pływalni w Japonii?
Więc ja też wolę się bawić, spacerować z pieskiem, myśleć o świątecznych prezentach. (Zgromadzić trochę dobrej karmy? Tylko to się w chwili śmierci i po śmierci przydaje.) A szczegółami sobie nie zawracać głowy. "Nie dziś, nie jutro, na więcej nikt nie może liczyć" – najlepsza odpowiedź. No i jak w zagrożeniu śmiercią smakuje wtedy życie! Przypowiastka buddyjska, którą zawsze lubiłam:
Człowiek wisi na linie nad przepaścią. Dwie myszy, czarna i biała (dzień i noc) tę linę przegryzają. Tak wisząc, zobaczył na skale poziomkę. Wychylił się niebezpiecznie, z trudem dosiegnął, zerwał.
- I nigdy mu tak bardzo nie smakowała! 

Aha: 40% dzieci w okolicach Fukushima ma problemy z tarczycą. (Dane z japońskiego krótkiego filmiku na YT, oficjalnych badań Instytutu Zdrowia, statystyk chorób, poronień, zgonów -  nie widziałam. Za PRL-a i nasze niewygodne info było utajnione.)  
  Na http://www.youtube.com/watch?v=oB-K78L8oNI rolnik, który pozostał i hoduje krowy w pobliżu. Mięso sprzedaje ekskluzywnym restauracjom w Tokio. Krowy dziwnie miejscami wyleniały ale żyją. A facetowi nic.

Jest też pokazywany na YT jeden ratownik Czernobyla, który do dzisiaj żyje i dobrze się czuje. Tysiące umarło a jemu nic. (Szczury, skorpiony i karaluchy są też bardziej odporne na radiację. ) U człowieka – każdy ma geny inne, część z nas okaże się odporniejsza. 

Do "moon tilt"

23/10/2013 23:30 Księżyc (niedawno wzeszedł) między II a III kwadrą wskazuje 7:30. (Obserwacje do zorientowania się, co to takiego w tym "moon tilt"). Nie zobaczyłam, jak wygląda zachodząc. 

wtorek, 22 października 2013

Za szybko

Za szybko następują wiadomości, potem chaos, brak notatek. W tym roku chyba zmieniłam paradygmaty? Nawet nie zanotuję, gdzie co czytałam, zapomnę, potem linki nie do odszukania. Rozpraszam się na drobne. Wiem, że już kiedyś o Snergu i Lakhovskym pisałam (lub zostało w notatkach?). A teraz? Na Kodzie Czasu mądrzy ludzie dyskutowali beze mnie, chciałabym tam dorzucić i swoje trzy grosze. I szlag mnie trafia na Onet – sprzedano platformę temu Springerowi od najgorszych szmatławców. Zniszczono ludziom blogi, wymazano linki – dobre kilka lat zainteresowań i podręczna biblioteka przepadła; rozerwano blogosferę – straciłam wirtualnych przyjaciół. Wszystko po to, by nas przymusowo, bo nie można się wynieść, zasypywać reklamami.
Przykrość, jakby na raz stracić notes i telefon z adresami. A także podręczne notatki ze studiów. Ci ludzie, programiści Onetu, wstydu nie mają! Robili to za pieniądze, bo im za to płacą, a czasy są ciężkie...
Szkodnictwo za pieniądze. Zabrali ludziom przyjaciół, zniszczyli ich dorobek kulturalny – bo wiele ciekawych blogów w zamieszaniu padło. Już raczej nie będą dostępne. 
 A o Lakhovskym to chyba przyjdzie mi napisać monografię... Niegdyś z pisaniem pracy magisterskiej miałam taki upierdol, że powiedziałam sobie: dosyć, wystarczy, nigdy więcej. Lecz jeśli nikt tego nie zrobił przede mną a ja chcę to wiedzieć, to muszę chyba sama...

Jak mówię: za szybko, to znaczy, że ja jestem spóźniona. 

czwartek, 17 października 2013

Ludisia discolor

Dorzuciłam w przelocie na wózek na zakupach w Lidlu. Mam już stamtąd za grosze różne ciekawe roślinki: lawendę, oleander, poprzednio trzy gatunki Hebe (co okazało się, że pochodzi aż z Nowej Zelandii), także z Lidla pochodziły te miniaturowe różyczki w 4 kolorach, co dałam na ozdobę karawany Letycji. Ostatnio zabezpieczyłam w gruncie na zimę uratowane białe (4) i 2 z tego piątego mieszanego koloru. Reszta, zasuszona, trafiła pewnie do kosza, choć liczyłam że pod koniec wakacji zostawią u nas rośliny. Dostaliśmy już od nich palmę i eukaliptus, gdy zrobiły się za duże do trzymania w mieszkaniu. Niestety, nie przeżyły zimy. Także zdechł stary figowiec po matce Gérarda. Bambusy także padły. Zbyt egzotyczne gatunki źle się chowają w Normandii. Zobaczę na wiosnę co się dzieje z moim oleandrem i z tymi trzema hebe.
Za to miła niespodzianka: przeżyło to sedum z Meksyku, co Gérard dostał w Rosny od jakiejś babci za pomoc w ogródku. Było otoczone masą sempervivum jubabrbe (brody Jupitera), co owszem, dekoracyjne ale tu pospolite. W Rosny pod Paryżem roślinka cały rok rosła na skalnym ogródku i czuła się dobrze, u mnie po zimie znalazłam suche badyle – czy to mróz ją zwarzył, czy coś ją wyżarło.
Już miałam kiedyś delikatne drobniutkie szare sedum, częste w Alpach ale nie widziałam tego w Polsce, tylko  w poznańskiej Palmiarni i w ogrodzie botanicznym – przeżyło u mnie zimę w gruncie od południowej strony domu, a potem zjadły go doszczętnie jakieś czarne gąsienice.
Tu także olbrzymie jasne sedum z Meksyku nie przeżyło. Dopiero ostatnim razem, gdy już zabezpieczyłam moje rośliny na zimę, odkryłam dwa malutkie kiełki wśród tłoku sempervivum  - przetrwały!  Wyjęłam ostrożnie i zimę spędzą bezpieczniej na moim balkonie. W razie czego przeniosę je do domu.

No a teraz chwyciłam jakieś badziewie, troszkę lepszą trzykrotkę, właściwie nic specjalnego. Tylko spodobały mi się żyłkowania na listkach – 5 równoległych wzdłuż a od środka poprzeczne – jakby je rysowało dziecko. Na ciemnozielonym welurze te żyłki są prawie srebrne, a poprzeczne różowe. Roślinka wygląda na doniczkową, więc jej na zimę w Normandii nie zostawię.  A teraz sprawdzam na necie, co to takiego – i okazuje się, że orchidea! Z płd-wschodniej Azji, łatwa w hodowli, rozmnaża się przez odnóżki (jak trzykrotka, a mówiłam że podobna). 

Kolory

Drzewka na placu Carnot zmieniają kolory z ciemno-zielonego na najciemniejszy bordo. Ciekawe jaki to gatunek? Na cienkim pniu kula lub stożek symetryczny, ostro pierzaste listki. Te wolno stojące na środku już są całe bordowe, te rosnące przy domach nadal jeszcze zielone, a różnica temperatur niewielka. Na lipach pojawiają się żółte liście, ambrowiec i ozdobna wiśnia czerwienieją a kasztanowce rudzieją. Zapomniałam zebrać kasztany z tego egzemplarza o najmocniej czerwonych kwiatach. Przeszłam dzisiaj, spóźniona o miesiąc, i już żadnego nie znalazłam. A olbrzymi kasztanowiec w Incheville zajmuje całe rondo.

Orzechy włoskie, które oglądałam nad Marną przed ostatnim wyjazdem do Normandii (były na wylocie), pewnie już opadły i zostały natychmiast zebrane. Kasztan jadalny przy przystanku autobusowym zaczyna sypać pierwsze kolczaste kulki, na razie płone. (Kasztan jadalny w poznańskim ogrodzie botanicznym też sypał pierwsze kulki tuż przez zimowym zamknięciem.)